- Jesteśmy ogromnie wdzięczni wszystkim osobom, które nam pomagają! Uciekaliśmy nie wiedząc dokąd, a trafiliśmy do ludzi o wielkich sercach. Dla mnie najważniejsze jest, że moje dzieci są bezpieczne, mamy gdzie spać, co jeść i jest nam ciepło – mówi Jana z Ukrainy, mama dwóch chłopców, która znalazła schronienie w powiatowym Domu Pomocy Społecznej w Głownie (powiatowy samorząd przygotował 76 takich miejsc w DPSach).
Starszy syn, 11-latek, jest niepełnosprawny, młodszy, zdrowy, ma 4 latka. Pani Jana opowiada, że w ukraińskim Okręgu Żytomierskim, gdzie dotychczas mieszkała z mamą, niemal niemożliwe było każdorazowe znoszenie chłopca, poruszającego się na wózku inwalidzkim, do piwnicy, w której należało się schronić na odgłos syreny alarmowej.
Kiedy bombardowano tereny położone w promieniu 20 km od ich domu, a wojska rosyjskie zbliżały się coraz bardziej, pani Jana podjęła decyzję o wyjeździe. Opuszczała dom w biegu. Sama, z dwójką dzieci, nie mogła zabrać wiele. Najważniejszą rzeczą, jaką udało jej się spakować jest kamera, dzięki której niepełnosprawny syn komunikował się z nią z w domu, obsługując wzrokiem specjalny program w komputerze. Najbliżsi zostali w ojczyźnie – schorowana mama pani Jany i tata chłopców. Jeśli to tylko możliwe, pani Jana stara się być w kontakcie z nimi i innymi bliskimi z Ukrainy, w tym z zaprzyjaźnionymi mamami niepełnosprawnych dzieci. Dwoje z maluchów, o czym opowiada nam ze łzami w oczach, ostatnio zmarło. Stres przeżywany w czasie bombardowań nasila objawy chorób, brakuje leków, matki zmuszone są do podejmowania dramatycznych kroków i zmniejszania dawek lekarstw, by wystarczyło ich na dłużej. Życie najbardziej bezbronnych wisi na włosku…
Zanim dotarła do Głowna, pani Jana jechała 22 godziny autobusem do Warszawy, gdzie półtora dnia spędziła u znajomych. Do DPSu przyjechała 10 marca. Tutaj ją i synów zakwaterowano w pokoju na parterze pawilonu udostępnionego wojennym uciekinierom. Nareszcie zaznali spokoju. Podczas naszej rozmowy chłopcy byli bardzo pogodni. Dzięki pomocy dyrekcji Domu, starszy został umówiony na wizytę do poradni psychologiczno-pedagogicznej i pewnie niedługo dołączy do uczniów miejscowej szkoły specjalnej. Umówiono też spotkanie z fizjoterapeutką, gdyż musi być stale rehabilitowany. Wzruszona pani Jana, w każdym niemal zdaniu dziękuje za okazywaną tu każdego dnia dobroć i troskę.
W sąsiednim pokoju rozmawiamy, po angielsku, z panią Oksaną z Kijowa, która do niedawna pracowała jako HR-owiec w dużej firmie. Ona również całym sercem pragnie przede wszystkim podziękować: – Polacy mają ogromne serca, doświadczyliśmy tak wiele dobra - na każdym etapie po przekroczeniu granicy. Bardzo, bardzo Wam dziękujemy! - mówi.
Przybyła do Głowna wraz z córką i wnuczką. W telefonie pokazuje nam najpierw przepiękne widoki ze swojego rodzinnego miasta, a po chwili – wstrząsające obrazy wojennych zniszczeń. Po 24 lutego, 2 noce spędziła w podziemiach firmy. Z bombardowanego Kijowa, przez Tarnopol i Łuck (gdzie połączyła się z córką i wnuczką), trafiła do Polski. Pozostaje w urywanym kontakcie ze znajomymi, wie jak ciężkie chwile przeżywają w Buczy, Kijowie i innych ostrzeliwanych miastach. To, co dzieje się w jej ojczyźnie jest jak zły sen, z którego nie sposób się obudzić: – W szkołach, w teatrach chronią się ludzie ze zniszczonych domów, cywile. Tam nie ma armii, a wojska rosyjskie te szkoły, teatry i szpitale bombardują. Dlaczego..?
Zdjęcia wojennych zniszczeń autorstwa pani Oksany z Kijowa.